Od chwili powstania nowożytnych uniwersytetów, wyższe wykształcenie było gwarantem lepszej płacy, a dla wielu również awansu społecznego. Czasy te odchodzą jednak do lamusa. Masowa wyższa edukacja nasyciła bowiem rynek pracy osobami z takim wykształceniem. Zjawisko to obserwować można nie tylko w Polsce, ale choćby w Stanach Zjednoczonych. Jeszcze niedawno ukończenie koledżu gwarantowało lepsze zarobki. Dziś niestety dla sporej grupy absolwentów oznacza jedynie długi związane z kredytami studenckimi.
Dane Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) za 2014 rok podają, że osoby legitymujące się wyższym wykształceniem mogą liczyć na średnie zarobki na poziomie 4 820 złotych. To o nieco ponad 700 złotych więcej niż wynosi średnia krajowa (4 107 złotych). Osoba z wykształceniem średnim zawodowym może liczyć na średnią pensję w wysokości 3 474 złotych, a średnim ogólnokształcącym 3 294 złotych. Ludzie bez wykształcenia (albo z wykształceniem podstawowym) zarabiają średnio jedynie 2 763 złotych. Jasno widać więc, że absolwenci szkół wyższych mogą liczyć na płacę o 18% wyższą od średniej i aż o 74% wyższą od tych, którzy najwcześniej zakończyli swoją edukację.
Mimo to eksperci zwracają uwagę, że dyplom uniwersytetu nie jest już przepustką do lepszego świata. Różnica między wynagrodzeniem osób z wyższym wykształceniem a resztą systematycznie bowiem spada. Jeszcze w 2006 roku wynosiła ona aż 38%. Obecnie rekruterzy zwracają uwagę nie na dyplom, ale przede wszystkim na kompetencje i doświadczenie. Co prawda, wielu pracodawców nadal uważa, że osoby z wyższym wykształceniem lepiej nadają się do realizacji skomplikowanych i odpowiedzialnych zadań, ale zaufanie to słabnie.
Wyobraźmy sobie osobę po technikum, która pracuje w fabryce i jednocześnie studiuje. Gdy skończy studia, nie dostanie automatycznie wyższej wypłaty. Żeby tak się stało, pracodawca musi wykorzystywać jej nowe, lepsze umiejętności
– wyjaśnia Martyna Ratusznik, analityk wynagrodzeń w krakowskiej firmie Advisory Group TEST Human Resources.